Myśmy się spotkali nie po to, by się zmieniać. Jeśli mówię, że cię polubię pod warunkiem, że się zmienisz, to marnuję nasz czas. Jesteśmy razem, by nauczyć się ze sobą żyć. Czasem na ciebie krzyknę, ale i tak wrócę, nie pamiętając, że był jakiś konflikt.”

 

Beata Kołakowska: Jesteś Zmartwychwstańcem?
Kuba Marchewicz: Ciągle się odwołuję do duchowości tego Zgromadzenia, a przede wszystkim do słów naszego założyciela, Bogdana Jańskiego. Ten filozof i ekonomista napisał w swoim dzienniku, że „najwięcej dobra czyni się przez miłość, a nie przez logiczność pojęć”.

BK: Logiczność pojęć?
KM: Pod tym pojęciem mieszczą się systemy ekonomiczne i polityczne. Początek XIX wieku to dla Europy czas intensywnych zmian gospodarczych, industrializacji i migracji. Tysiące ludzi opuszczały wieś i trafiały do miast. Tam – zamiast lepszego życia – znajdowali nędzę. Jański obserwował w Paryżu tę całą niesprawiedliwość społeczną, brak zasad i norm, i nie zgadzał się na nie.

BK: Twoim zdaniem niesprawiedliwość ma źródło w systemach?
KM: Ma źródło w człowieku. Miłość zaś pozwala lepiej zrozumieć świat i budować więzi, tworzyć coś fajnego między ludźmi.

BK: Tak jest w waszej Wspólnocie Burego Misia?
KM: Ciągle powtarzam, że myśmy się spotkali nie po to, by się zmieniać. Jeśli mówię, że cię polubię, pod warunkiem, że się zmienisz, to marnuję nasz czas. Jesteśmy razem, by nauczyć się ze sobą żyć. Czasem na ciebie krzyknę, ale i tak wrócę nie pamiętając, że był jakiś konflikt.

BK: To się wydaje trudne…
KM: Nie da się żyć we wspólnocie, jeśli z szacunkiem nie akceptujemy się wzajemnie, nie wspieramy. Pamiętam jak Marcin trafił na Osadę. W ciągu kilku minut zniszczył prawie wszystkie meble w swoim pokoju, krzyczał. Gdy do niego zajrzałem, leżał na łóżku, które jako jedyne przetrwało pogrom. Nie rozmawialiśmy, Marcin budził się tylko co chwilę i sprawdzał, czy wciąż jestem.

BK: Byłeś?
KM: Cóż innego można zrobić? Oczywiście, zdarzają się i banalne sytuacje, gdy jednak musimy poprosić któregoś z naszych przyjaciół, by się zmienił i po prostu.. umył.

BK: Wszystko zaczęło się w Krakowie?
KM: Tak, w 1983 roku. Wracając z wykładów spotkałem Piotrusia i jego mamę szukających toalety na Plantach.

BK: To dosyć prozaiczna potrzeba. Dlaczego Piotruś wywarł na tobie takie wrażenie?
KM: Bo zanim trafiłem do seminarium, przynajmniej przez dwa lata szkoliłem się na porządnego strażaka-ratownika, który potrafi zachować zimną krew w trudnej sytuacji, a… zostałem obsikany przez chłopca.

BK: Piotruś cię obsikał?
KM: Tak. W kurii przeniosłem go z wózka inwalidzkiego na kibelek. Niestety, tak go usadziłem, że oblał mnie całego.

BK: Mama Piotrusia nic nie powiedziała?
KM: Nie musiała, bo od razu usłyszała rozbawione: „Obsikałem go jak dzika kaczka”. Stałem z boku i myślałem: „Człowieku, coś ty w życiu robił? Może i ludzi ratowałeś, ale nie umiesz posadzić dziecka porządnie na sedesie”.

BK: To było wasze jedyne spotkanie?
KM: Nie, jeszcze wiele razy widzieliśmy się na Plantach. Zawsze śmiał się, że mnie obsikał. Tak narodziła się nasza przyjaźń. Potem przygotowałem Piotrusia do komunii świętej, z czasem dołączyły inne mamy i inni „Piotrusie”.

BK: Ale od przygotowań do komunii do Osady Burego Misia długa droga.
KM: Latem 1984 roku zabrałem moich przyjaciół na trzy tygodnie na Kaszuby. To był taki quasi-harcerskich obóz dla niepełnosprawnych, których katechizowałem.

BK: Dlaczego nazwałeś ich Burymi Misiami?
KM: Na tym pierwszym wyjeździe w ’84 chciałem zachować chociaż namiastki obrzędowości harcerskiej: totemy, symbolikę, pocztę i pieczęcie. Nie miałem tylko nazwy, a nie chciałem, by nazywano nasz obóz obozem dla niepełnosprawnych. Siedziałem i myślałem nad nazwą, aż wpadła mi w oko kartka, którą otrzymałem z Poznania: „Pozdrawiamy cię, Bury Niedźwiedziu”. Taką ksywę miałem w harcerstwie. Dobra, pomyślałem, mój niepełnosprawny przyjaciel będzie Burym Misiem, a ja będę Burym Niedźwiedziem.

BK: Przyjęło się?
KM: Kiedyś przechodząc koło namiotów usłyszałem: „Nie zachowuj się tak. Bure Misie tak nie robią”, więc chyba się przyjęło. Najgorzej było, kiedy w Watykanie odbył się kongres dla osób niepełnosprawnych i napisano, że w Kościele działają trzy skupiające ich wspólnoty: włoska „Comunità di Capodarco”, francuska „Wiara i Światło” i polska „Bure Misie”. Jak mój prowincjał to przeczytał, to powiedział „Widzisz, mówiłem, że to infantylna nazwa”.

BK: Ale jej nie zmieniliście.
KM: I nie zmienimy, nawet jeśli w sklepie pytają, którymi niedźwiedziami się opiekujemy – polarnymi czy brunatnymi.

 

Chciałem uniknąć sytuacji, w której powiem przyjacielowi, że nie wezmę go do siebie, bo mieszkam w małym pokoiku w klasztorze. Zrozumiałem, że tylko osada spowoduje, że wspólnota będzie trwać.”

 

BK: I tak powstała wspólnota.
KM: Wspólnota powstawała w miejscach, w których pracowałem. Najpierw był Kraków, gdzie spotkałem Piotrusia. Potem Bytom na Śląsku, skąd po 3 latach wyjechałem do Poznania. Te trzy wspólnoty – małopolska, śląska i wielkopolska – tworzą obecnie wspólnotę Burego Misia. Jest w niej około pół tysiąca osób niepełnosprawnych wraz z rodzicami i wolontariuszami. Spotykamy się nie tylko na modlitwie i zabawie, również sobie pomagamy. Założyliśmy w banku krwi konto „Bury Miś” i jeśli trzeba, to oddajemy dla siebie krew.

BK: A jak powstała Osada Burego Misia w Nowym Klinczu?
KM: Kiedyś na obozie nad jeziorem Dobrogoszcz Bury Miś, Miniu, powiedział: „Kuba, zostańmy tutaj”. Odpowiedziałem, że nie możemy, przecież nie mamy gdzie mieszkać. A on na to: „W namiocie zostaniemy, dwa kocyki zimą weźmiemy”. „Miniu – zapytałem – a kto będzie ci gotował?”. „No, ty! – odpowiedział – Jajeczniczki nie usmażysz?”. Wtedy pomyślałem, że albo zbudujemy takie relacje między sobą, które zaspokoją wszystkie nasze potrzeby, albo stworzymy iluzję przyjaźni i będziemy tylko organizacją społeczną działającą na rzecz osób niepełnosprawnych.

BK: Wybrałeś trudniejsza drogę.
KM: Chciałem uniknąć sytuacji, w której powiem przyjacielowi, że nie wezmę go do siebie, bo mieszkam w małym pokoiku w klasztorze. Zrozumiałem, że tylko osada spowoduje, że wspólnota będzie trwać.

BK: Dlatego kupiłeś gospodarstwo w 1992 roku?
KM: Nie zastanawiałem się nawet chwilę. Co więcej myślałem, że skoro to jest takie trudne finansowo, to pieniądze na pewno się znajdą.

BK: I zamieszkaliście w Nowym Klinczu…
KM: Ależ tu nic nie było! Ani domu, ani ścieżki. Wszystko trzeba było wymyślić i zbudować, zastanowić się, co chcemy zasadzić. W tym czasie zmarli rodzice Romana i został on pierwszym Burym Misiem na Osadzie. Zapytałem, czy ktoś jest gotów z nim zamieszkać. Zgłosiły się Elwira i Magda. I tak to się zaczęło.

BK: W zeszłym roku obchodziliście trzydziestolecie waszej wspólnoty.
KM: Jesteśmy w takim okresie, że entuzjazm przestaje już nas napędzać i sami musimy wygenerować silę, żeby ta łódź płynęła. Z drugiej strony, tyle spraw jest już uporządkowanych, że dziś dostrzegamy efekty wspólnej pracy i życia razem. Bywają takie dni, gdy siedzimy w kręgu, że trudno odróżnić Burego Misia od Burego Niedźwiedzia, pod względem zaangażowania w prowadzenie gospodarstwa, a nawet wiedzę i umiejętności.

BK: Czym się głównie zajmujecie?
KM: „Sérowe Gburstwo”, czyli krowy, cielaki i, oczywiście, serowarnia.

BK: W której warzycie wasze, słynne już, sery?
KM: Tak. Hodujemy również świnie, lamy, kozy, owce, kury i konie. Ktoś powiedział, że nawet nasze świnie żyją w świńskim raju. On, co prawda, kończy się w ubojni, ale świnie od małego żyją na wolności, nie są zamknięte w chlewie. Bure Misie nie hodują ich wyłącznie dla zysku, ale cieszą się, że osiągają korzyści. Ostatnio po sprzedaży świnek, Witold rozmawiał z Magdą o wakacjach.

BK: Czym jeszcze się zajmujecie?
KM: Drugi obszar to „Zielona terapia”, czyli zioła pochodzące z naszego ogrodu oraz zbierane w okolicy. Zioła, które hodujemy to melisa, lawenda, mięta, szałwia i inne. Natomiast po sąsiedzku znajdujemy lipę, malinę, pokrzywę i mniszek. Zbieramy też kwiaty czarnego bzu z przeznaczeniem na herbatę i syrop. Mamy tunele i pole z pomidorami. Produkujemy dżemy i sałatki z zielonych pomidorów, sałatkę jesienną.

BK: A czym w gospodarstwie zajmują się Bure Misie?
KM: W przypadku „Zielonej terapii” zbierają zioła i kwiaty, suszą je i segregują, a potem pakują susz do worków lub rozważają porcje do mniejszych torebek. Część ziół zostaje dla nas, resztę sprzedajemy.

BK: I wszystko wystawiacie w sklepiku?
KM: W tym roku wyprodukowaliśmy 9 tysięcy słoików. Słoiki załatwił nasz kwestor, Grzegorz, warzywa i owoce mamy swoje, natomiast cukier dostaliśmy od przyjaciół.

BK: To niewiele kupiliście.
KM: Kwestor, chłopak bez profesjonalnego przygotowania, potrafi zaspokoić wszystkie nasze potrzeby. Nie kupujemy cukru, ryżu, kasz, rodzynek, orzechów włoskich. Podliczyliśmy wartość tego, co w ciągu roku załatwia Grzegorz – wyszło czterysta tysięcy złotych.

BK: Zbieracie 1% podatku od dochodów?
KM: Mamy 1%, poza tym renty i emerytury Burych Misiów, darowizny rzeczowe. Przede wszystkim jednak mamy swoją sprzedaż i krok po kroku zbliżamy się do samowystarczalności.

BK: Chcecie być niezależni?
KM: Obecnie sprzedaż serów, przetworów, wszystkiego, co produkujemy na Osadzie Burego Misia, znacznie przewyższa ten 1%. Dodatkowo, żeby się jeszcze bardziej usamodzielnić, chcemy mieć swój prąd. Planujemy stworzyć system paneli fotowoltaicznych oraz pionowych elektrowni wiatrowych, nie wiatraków! Mamy także w planach mikrobiogazownię.

BK: Czyli jesteście prawie samowystarczalnym gospodarstwem prowadzonym przez wspólnotę przyjaciół.
KM: Zarząd fundacji składa się tylko z Burych Niedźwiedzi żyjących tutaj, na Osadzie. Codziennie spotykamy się i zarządzamy dobrem wspólnoty, pielęgnujemy je i rozwijamy. Nie podpisujemy żadnej umowy z wojewodą na prowadzenie domu pomocy społecznej, ale jeśli jest projekt PFRON-u na zakup samochodu dla niepełnosprawnych, to składamy wniosek i dostajemy dofinansowanie. My nie zastanawiamy się ani nad kosztem inwestycji, ani nad jej efektem. Wiemy tylko, że chcemy na przykład zbudować serowarnię, bo jest to droga we właściwym kierunku, to nas cieszy i rozwija. I bez znaczenia jest to, że brak nam środków. Gdybyśmy mieli wystarczającą ilość pieniędzy, to stalibyśmy się logicznymi ludźmi, którzy nie będą upatrywali siły w miłości, tylko w zwrocie inwestycji. Nie mówię tego często na zebraniu zarządu fundacji, ale to brak pieniędzy jest motorem naszego działania, a nie ich posiadanie.

BK: Pieniądze by was przecież nie zabiły!
KM: Przeciwnie! To ich brak jest warunkiem istnienia tego wszystkiego. Dzięki temu znajdujemy sposoby na to, żeby sobie poradzić z codziennością. Gdybyśmy ulegli pokusie znalezienia środków w strukturach państwowych lub kościelnych, tu akurat nie ma o czym mówić, to przestalibyśmy tworzyć rzeczywistość materialną w oparciu o nasze możliwości. Wszystko, co tu mamy, powstawało z myślą o drugim człowieku. Kiedy skończy się pasja w Burych Misiach i w Burych Niedźwiedziach, to będzie to koniec naszej niezwykłości życia, bo zaczniemy mierzyć, ważyć, analizować. Prawdziwym bogactwem wspólnoty są ludzie, którzy ją budują.

BK: Bure Niedźwiedzie to osoby w pełni sprawne intelektualnie i fizycznie. Jak trafiają do Osady?
KM: Rekrutują się z tych trzech wspólnotach: małopolskiej, śląskiej i wielkopolskiej. Do tej pory nie zatrudniliśmy nikogo z zewnątrz. Wszyscy mamy etaty, ale bardziej żyjemy ze sobą niż pracujemy.

BK: Dlaczego we współczesnym świecie, tak bogatym w atrakcje i możliwości, wybierają życie z Burymi Misiami?
KM:
Każdy z Niedźwiedzi ma swoją historię życia; czegoś szuka lub przed czymś ucieka. Ale to prawda, współczesny świat daje wiele propozycji. Szczególnie mocno widać to na obozach, gdzie powoli zaczyna brakować Burych Niedźwiedzi, bo albo jest jakiś wyjazd, albo stypendium, albo praca w Anglii. Z drugiej strony, praca tutaj jest nieprawdopodobnie atrakcyjna.

BK: A co w niej takiego niezwykłego?
KM: Moim zdaniem rolnictwo jest dla każdego człowieka niezwykle atrakcyjnym zajęciem. Niebo, gwiazdy, deszcz, słońce, przyroda, zwierzęta – wszystko to można znaleźć w rolnictwie! A do tego ciekawostki, jak ciągnik lub mechanizacja. Są u nas możliwości i wyzwania, które wykraczają daleko poza przeciętne doświadczenia zawodowe ludzi. Weźmy taką Agatę. Jest szefową „Zielonej Farmy”, zajmuje się zielnikiem i hodowlą warzyw. Jesienią i zimą przygotowuje sadzonki do pomidorów, ogórków, a potem ma kilka cieplejszych miesięcy na zbiory i produkcję 9 tysięcy słoików, które chcemy sprzedać. Zorganizowanie tego wszystkiego, to wyzwanie godne profesjonalistki! Nikt nie zaproponuje ciekawszej oferty pracy i życia, niż my w tym miejscu!

BK: Planujecie jeszcze rozbudowywać Osadę?
KM: Obecnie mieszka tu dwudziestu Burych Misiów i tyle samo Niedźwiedzi. Dom, który wkrótce powstanie, będzie ostatnim na Osadzie Burego Misia.

BK: Dlaczego?
KM:
Z naszego doświadczenia wynika, że wspólnota ludzi, przyjaciół, którzy się rozumieją i szanują, nie może być większa niż 50 osób. Powstanie jednak kolejna Osada. Jakieś 5 kilometrów stąd mamy gospodarstwo położone na zalesionym wzgórzu o pięknych polanach. Te dwa miejsca będą tworzyć jedną rodzinę.

BK: Udało wam się stworzyć wspólnotę również z waszymi sąsiadami.
KM:
Wspólnota Burego Misia jest wspólnotą ewangeliczną. I ta Ewangelia nie jest rozumiana jako ideologia, tylko jako miejsce osobistego spotkania z drugim człowiekiem. Momentem przełomowym w naszych relacjach z sąsiadami było zbudowanie kaplicy siedemnaście lat temu.

BK: Zaczęli przychodzić na Mszę Świętą?
KM: Od tamtej pory jest to ich kaplica, ich ksiądz, ich Bure Misie. Poza tym oni widzieli, że my tu pracujemy od rana do nocy. To się przekłada na tysiące uśmiechów, na codzienną życzliwość.

BK: Przestaliście być obcy.
KM: Jak Beniu lub Wojtek pędzą na wózkach elektrycznych, to dziadek woła do wnuczki: „Obserwuj, czy się nie przewróci.” W życiu chodzi o poznanie, zrozumienie i budowanie relacji, czyli to wszystko, co można znaleźć w Ewangelii.

BK: Myślisz, że wspólnota poradziłaby sobie bez ciebie?
KM: Sądzę, że tak, bo moi przyjaciele uwierzyli w to, co ja wierzę.

 

_________________________________

Czesław „Kuba” Marchewicz CR – członek Ashoki, ksiądz zmartwychwstaniec zwany "Kubą". Kawaler Orderu Uśmiechu. Założyciel Wspólnoty Burego Misia. W 1984 roku z pomocą harcerzy i studentów zorganizował pierwszy Obóz Burego Misia. W 1987 roku ks. Czesław Marchewicz kupił małe gospodarstwo w Nowym Klinczu, które dało początek Osadzie Burego Misia, a następnie Fundacji Burego Misia. Od 1992 roku mieszka i pracuje na Osadzie, opiekując się na co dzień osobami z niepełnosprawnościami intelektualnymi.